Nie potrafię rezygnować
(część szesnasta)
I jak tu wracać na czas do domu?
— To ci nic nie da.- wystarczała chwila i Liz znalazła się blisko przepaści. Podniosła się zanim Tess do niej doszła.- Wystarczy jedno pchnięcie. Nie potrzebuję nawet mocy.- postanowiła od razu wprowadzić słowa w czyn. Liz starała się ją odepchnąć. Nagle spod jej prawej ręki na ramieniu Tess wyszło światło. Poczuła coś na pokrój oparzenia. Odskoczyły od siebie. Liz prawie spadła w przepaść. W ostatniej chwili przechyliła się ostatkiem sił w drugą stronę. Upadła. Tess stała nad nią. Za sobą miała przepaść, więc nie mogła już tak po prostu zrzucić Liz.- Tym razem zginiesz od razu. Później wystarczy nagiąć kilka umysłów...- przerwała. Straciła równowagą
Liz patrzyła jak Tess znika w czeluściach przepaści. Spojrzała na swoją prawą rękę. Nic już tam nie było. Królewskie insygnium władzy zniknęło.
— Nie chcę.- pomyślała zanim została wyrwana ze snu.
— Liz?- usłyszała jego cichy i czuły głos nad swoim uchem. Poczuła, że bierze jej rękę i coś do niej wkłada. Po chwili dotarło do niej, że to telefon. Nie zastanawiała się kto dzwoni.
— Dzień dobry Zack.
— Cześć. Śpisz jeszcze?
— Nie, już nie.- przewróciła się z boku na plecy. Max nadal leżał obok niej.
— Już po czwartej i pomyślałem, że powinnaś już wrócić.
— Czy to co słyszę to odgłosy wściekłości mojego ojca?
— Tłumaczyłem was, ale nie pomogło. Chyba mam szlaban.
— Ukarali cię?!
— Mówili coś o tym, że jestem za mały. Nie zrozumiałem o co im chodziło.
— Zaraz przyjadę.- Liz wyłączyła telefon.
— Co to znaczy, że go ukarali?! Kto im w ogóle dał prawo.....?- usłyszała zanim znalazła się pod prysznicem.
Kaly ocknął się już prawie zupełnie. Usiadł na łóżku. Podniósł lekko kołdrę, jednak dopiero na ziemi znalazł to czego szukał. I wtedy to poczuł. Ogromny, przeszywający ból głowy. Takie przeżycia zapewniał tylko kac. A ona po prostu weszła owinięta w ręcznik, ze szczotką w ręku czesała sobie włosy. Usiadła obok niego i go pocałowała. Pomińmy fakt, że trwało to dłuższą chwilę.
— Leni?
— A kogo się spodziewałeś?- z uśmiechem na ustach powróciła do czesania włosów.
— Gdzie jesteśmy?
— Pomyśl. Mamy siedemnaście lat i jesteśmy bez pracy.
— Tani motel?
— Powinieneś się zbierać, już późno.
Teraz dopiero spojrzał na zegarek. Miał dziwne przeczucie, że tym razem ojciec go zabije i jakoś dziwnie nie mógł się na tym skupić, patrząc na Leni.
Sean spojrzał na Michaela i bez wahania odwrócił się i wyszedł. Michael stał na środku pokoju w samych bokserkach i dalej wycierał włosy. Maria poruszyła się na łóżku. Powoli(bardzo powoli) zaczęła wracać do rzeczywistości.
— Kto to był?- spytała sennie.
— Sean.
— Co?!- gwałtownie powróciła jej cała przytomność umysłu.
W panice w stała z łóżka i zaczęła poprawiać ubranie, które miała na sobie. Wtedy spojrzała na Michaela.
— Dlaczego jesteś w bokserkach?
— Brałem prysznic.
— Dzień dobry.- z okolic drzwi domu dobiegł ich głos Amy.
— Pięknie.- Maria nie ucieszyła się słysząc jej głos.- Ubieraj się. Szybko. – ściszyła głos.
Michael wykonał polecenie.
— A teraz przez okno.- prawie go wypchnęła.
Alex podniósł powieki i zobaczył Isabel. Spoglądała na gwiazdy. Szybko jednak zorientowała się, że jej towarzysz już nie śpi. Przeniosła na niego wzrok. Nic do siebie nie mówili. W milczeniu przyglądali się wschodzącemu słońcu. Po jakimś czasie wstali i ruszyli w kierunku samochodu. Nie padło żadne słowo. Uśmiech nie schodził z ich twarzy.
Przed Crashdown. W jeepie.
— Nagadaj im też ode mnie.- przerwał pocałunek Max.
— Miłej przeprawy z twoimi rodzicami.
— Było warto.
— Nie licząc tego co czekało Zacka.
— Myślisz, że to potrwa jeszcze długo?
— Nie, nasz pobyt w Roswell dobiega końca.
Liz nie była specjalnie bierna w tej kłótni, choć tylko ona mówiła opanowanym głosem. Po chwili wszystko ucichło. Weszła po schodach. Na ich szczycie siedział Zack.
— Jak to zrobiłaś?
— Lata praktyki.- usiadła obok niego.
— Jeszcze trochę i zacząłbym się o was martwić.
— Niepotrzebnie. Potrafimy sobie radzić i nigdy byśmy cię nie zostawili.
Kaly starał się otworzyć drzwi tak cicho jak to tylko możliwe. Weszli razem z Leni prawie bezgłośnie.
— Miło, że postanowiliście wrócić.- stanęli w miejscu.
— Tato, ja...
— Leni, czy mogłabyś pójść do siebie?- spojrzała na Kaly'a, potem jeszcze raz na szeryfa i ruszyła do swojego pokoju. Po drodze jednak zatrzymała się, wyjmując sweter zza jednej poduszek na kanapie.
— Mam w między czasie zadzwonić do pani De Luca?- spytała z niewinnym uśmiechem.
Max wszedł do siebie przez okno. Wiedział, że odwleka nieuniknione. Położył się na łóżku. Pomyślał, że może ma szansę na jeszcze godzinkę snu. W mieszkaniu Michaela nie o tym myślał. Nie zdążył nawet zamknąć oczu. Dzwonek komórki wdarł się w jego świadomość.
— Słucham.
— Nie myślałeś chyba, że o tobie zapomniałem.
— Ciekawe o ile jego rozmowy zwiększają wielkość rachunku za telefon.- pomyślał Max.
Zszedł na śniadanie pół godziny później. Isabel i ojciec siedzieli już przy stole. Mama układała na nim ostanie naczynia. Wszechobecnej ciszy nie można było nie zauważyć. Nikt jej też nie zmącił do końca śniadania. Później Phillip pożegnał się z Dianą i pojechał do pracy, zaś jego żona wróciła do kuchni by posprzątać.
Crashdown. Przy ladzie. Liz i Maria.
— Powiedział, że odwiezie mnie do domu.
— Max nawet nie udawał. Od razu pokazał mi klucze do mieszkania.
— Mamy i Seana nie było więc trochę został.
— Nie pamiętam nawet specjalnie drogi między jeepem, a drzwiami.
— Położyliśmy się. Bolały mnie nogi.
— Nie sądzę, by choć pomyślał o otwieraniu drzwi kluczem.
— Po prostu zasnęliśmy. Zapomniałam już jakie to uczucie.
— Nie dał mi zasnąć do 3.27.
Crashdown. Przy stoliku. Alex i Kaly.
— Nic nie pamiętam.
— To była noc.
— Nawet jednego fragmentu.
— Tyle gwiazd.
— Nie jestem już prawiczkiem i nie pamiętam jak do tego doszło.
— Patrzyliśmy na nie godzinami.
— Gdyby to była Ziemianka mógłbym się przynajmniej domyślać, a tak...
— Nawet nie czułem, żeby skały były niewygodne.
Mieszkanie Michaela. Max i Michael.
— Nie rozumiem, dlaczego to ty korzystasz z faktu, że ja mam mieszkanie?
— Może po prostu bardziej się staraj.
— A nie robię tego?
— Zdaniem Marii sezonowo.
— A skąd możesz wiedzieć jakie jest zdanie Marii?- Max wzruszył ramionami.
— Od Liz.
— No tak Liz.
— Słyszałem, że masz u niej dług.
— Sprawy pomiędzy mną a twoją dziewczyną to nie twoja rzecz.
— Dopóki pamiętasz, że to moja dziewczyna.
— Spokojnie. Jedna mi wystarczy. Z resztą i tak ci współczuję.
— Tak?
— Odebrałem już kilka kazań od niej. Czy ty jesteś masochistą?
— Na początku tej rozmowy odniosłem wrażenie, że to ja mam lepiej.
Park. Isabel i Leni.
— Naprawdę to zrobiłaś?
— A czemu nie? To było nawet przyjemne. A jak ty się bawiłeś tej nocy?
— Inaczej.
— Grzeczna księżniczka. Zdajesz sobie sprawę, że to się kłóci z twoim wizerunkiem z poprzedniego życia.
Isabel na chwilę zamilkła. Te oczy... Chwilę później znów rozmawiały.
Kaly wyszedł. Maria poszła obsłużyć klientów. Alex podszedł do lady. Nadal miał do twarzy przyklejony "ten uśmiech".
— Jestem szczęśliwy.- powiedział do Liz wzdychając.
— Jak my wszyscy. To się źle skończy.
Michael wpadł na zaplecze jak burza. Omal się nie spóźnił. Od Maxa wiedział, że to byłby błąd. Maria oczywiście od razu zorientowała się, że już przyszedł.
— Zastanawiam się...- zaczęła.
— Nie teraz. Śpieszę się.
— Znowu to robisz.- to brzmiało jak godzenie się z losem.
— Taki sezon.
Maria wróciła do lady. Liz była już sama. Maria wskazała na stolik w kącie.
— Jak będą tak do siebie wzdychać to kiedyś udławią się powietrzem.
— Wolę nie wiedzieć jak oni spędzili tę noc.
Jeszcze kilka minut przyglądały się Isabel i Alexowi poczym pokiwały głowami jak te bardziej doświadczone, które ten okres maja już dawno za sobą i wróciły do swoich zajęć.
Park. Liz i Kevin rozmawiają.
— Od tygodnia nic się nie wydarzyło. Zaczynam się nudzić.
— Najwyraźniej tylko ty.
— A może jakieś zdolności?
— Umalowałam paznokcie w tradycyjny sposób, jeśli o to pytasz.
— Zawsze pozostaje ci jeszcze...
— Nie mów o tym. Nienawidzę Tess. Nienawidzę jej zdolności. Nienawidzę tego co mogła z nimi zrobić.
Pod wieczór. Liz i Leni grają w bilard(to samo miejsce, w którym odbyła się pierwsza randka Liz i Maxa).
— Miałaś rację.
— W czym tym razem?
— Że moje własne pomysły będą najskuteczniejsze.- Liz spojrzała na Leni z nad stołu.
— A wiec to o to chodziło.
— To znaczy?
— Widziałam dzisiaj Kaly'a. Był czymś mocno zaabsorbowany.
— Biedaczek. Nic nie pamięta. Dla mnie to nawet lepiej. Teraz po prostu muszę odświeżyć mu pamięć.
Liz uśmiechnęła się pod nosem. Nie umknęło to uwadze Leni.
— Elizabeth Parker.
— Max też nie był specjalnie trzeźwy.- Leni wybuchnęła śmiechem.
— Wiesz co to znaczy?
— Co?
— Wykorzystałaś go.
— A ty właśnie przegrałaś.- kula wpadła w otwór wrogu stołu.
— Oszukiwałaś.
— Nie, to była twoja rola.
Crashdown.
— Nudne to miasteczko.- stwierdził Sean.- Choć nie dla wszystkich.- odpowiednia intonacja głosu.
— Co masz na myśli?
— Życie twoje i twoich kumpli.
— Nasze?- Kaly'owi zrzedła mina.
— Kim wy właściwie jesteście. Guerin i Evans na przykład. Tworzycie jakiś gang czy coś takiego?
— Ponosi cię wyobraźnia.
— Ostatnio często znikacie. Szeryf was kryje.
Michael otworzył drzwi swojego mieszkania. Usłyszał jakiś hałas. Zapalił światło. W tym samym czasie ktoś wyskoczył przez okno. Szyba rozbiła się na miliard kawałeczków. Michael wybiegł przed dom, jednak nikogo już tam nie było. Po powrocie do mieszkania zadzwonił do Maxa.
Wszyscy (to znaczy Max, Michael, Liz, Isabel, Maria, Leni, Kaly i Alex) zebrali się w opuszczonym magazynie za miastem.
— Dlaczego akurat tu, a nie w mieszkaniu Michaela?- spytał Alex.
— O, moja krew.- powiedziała Liz, stojąc pod jakąś ścianą.
— Urodziny mam dopiero jutro.- dorzucił Kaly.
— Może spędzisz je na wspominaniu.- zasugerował Alex.
— Sprawa jest poważna.- przerwał im Max.
— Na pewno.- mruknęła Leni i usiadła na jakimś stole po jego wcześniejszym "odkurzeniu".
— Komu przyszło do głowy ją tu zaprosić?- ton Marii nie pozostawiał złudzeń co do jej uczuć do Leni.
— Dobra spokój. Głos dla jego wysokości królcia Maxia.- po słowach Liz wszyscy się uciszyli i zwrócili uwagę na Maxa.
— Dzięki.- prawie syknął. Liz się uśmiechnęła.- Ktoś był u Michaela.
— Stawiam na ciebie i Liz.- rzuciła Isabel. Fala tamowanych chichotów.
— I zostawił rozpadająca się skórę.- dodał Michael. W magazynie zrobiło się cicho. Przynajmniej dla siódemki obecnych tu osób.
— To znaczy...
— Nie teraz Isabel.- przerwała Liz rozglądając się po pomieszczeniu.- Michael idź po broń.
— Co?!
— Idź.- wykonała ledwo dostrzegalny ruch ręką.- Ja przyniosę mój plecak.- poszła w drugą stronę. Po minucie ciszy Michael "doszarpał" do nich Seana. Za nimi szła Liz. Pozostali stali jak skamieniali.- Spokojnie. Dopiero wszedł. Nic nie słyszał. No może prócz "to znaczy".
— Więc teraz podsłuchujesz?- Max podszedł do Seana nadal trzymanego przez Michaela.
— Powinienem był wam powiedzieć.- wymknęło się Kaly'owi zanim pomyślał.
— O czym?- spytała po prostu Liz. W ogóle zachowywała się jakby nic wielkiego się nie stało.
— On myśli, że jesteśmy jakimś gangiem.- odpowiedź padła po chwili wahania.- Interesował się zwłaszcza Maxem i Michaelem.
— Co za świat.- mruknęła Liz.
Wszyscy na nią spojrzeli.
— Nie rozumiem czemu tak się na mnie gapicie.
— Chyba nie rozumiemy o co ci chodzi.- podsunął Alex.
— O to, że z góry założył, że to nie żadna z nas . Tak jakby stanowisko szefa gangu było zarezerwowane tylko dla facetów.
— Parszywy samiec.- Leni już odzyskało swoje "zwyczajne" podejście do życia.
— Co z nim zrobimy?- z przyjemnością i uśmiechem na ustach przyłączyła się Maria.
Nikt nie zdążył nic zaproponować. Do środka weszły trzy osoby. Na oko miały niewiele ponad dwadzieścia lat. Dwóch facetów i jedna dziewczyna. Na widok nastolatków wyciągnęli broń.
— Gangu ci się zachciało.- mruknął Michael i puścił Seana.
— Nie ruszać się.- powiedział jeden z nowo przybyłych.
— Nie będę tu obchodził urodzin.- stwierdził Kaly.
Pół godziny później. Liz, Leni, Maria, Alex, Kaly i Sean stali pod jedną ze ścian. Max, Michael i Isabel metr dalej koło czegoś w rodzaju wysokiej metalowej szafy. Pilnował ich jeden z facetów i dziewczyna. Drugi rozmawiał z kimś przez telefon po drugiej stronie magazynu. Nie docierały tu nawet skrawki rozmowy. Kiedy skończył podszedł do pozostałej dwójki.
— Co z nimi zrobimy?- spytała dziewczyna.
— Zastanowię się.- odpowiedział ten od telefonu.
— Mam propozycję.- podszedł do niego Sean.- Wy nas wypuścicie, a my o was zapomnimy.- lufa broni znalazła się siedem centymetrów od jego brzucha.
— Siedź cicho Sean.- uciszył go Max.
— Posłuchaj kolegi i wracaj na miejsce.
— Nie jesteśmy specjalnie zaprzy...- nie zdążył dokończyć. Pod wpływem uderzenia wylądował na ziemi koło Marii i reszty. Zamierzał się podnieść. Po oczach widać było, że chce oddać tamtemu. Liz w ostatniej chwili go zatrzymała. Alex i Kaly jej pomogli.
— Masz rozsądnych przyjaciół. I nie najbrzydszych.- dodał patrząc na Liz. Michael ostrzegawczo złapał Maxa za ramię.
— Nie teraz.- szepnął.
Tamta trójka rozmawiała trochę dalej co chwilę jednak któreś z nich odwracało się w stronę swoich "podopiecznych". Liz wykorzystała moment ich nieuwagi. Podbiegła do Maxa, Michaela i Isabel.
— Te szepty od dwóch godzin mają znaczyć, że coś planujecie.- stwierdziła.
— Wolałbym już chyba Skórów.- powiedział Michael.- Od razu wiadomo byłoby co robić.
— Najważniejsze to odebrać im broń. Później sobie z nimi poradzimy.- dodał Max.
— Tylko co z Seanem?- spytała Isabel.- W razie gdyby...
— Da się załatwić. Najpierw ta trójka.- przerwała jej Liz.
— Hej mała.- jeden z "trójki" szedł w ich kierunku, wymachując bronią.- Wracaj do poprzedniego towarzystwa.- Liz wykonała polecenie.
Koło trzeciej nad ranem.
— Może wreszcie coś zrobimy?- zaproponowała Leni.- Robię się senna.
— Leni...- zaczęła Liz, ale przerwał jej dzwonek jej telefonu.- Zack.- szepnęła. Tamten znów do nich podchodził. Za nim pozostała dwójka.- Telefon.- wyciągnął rękę. W drugiej trzymał broń. Kiedy się nie poruszyła próbował ja złapać za rękę. Nie zdążył. Poczuł, że jakaś niewiarygodna siła wyciąga mu broń z ręki. Po chwili pistolet wylądował na drugim końcu magazynu. Liz wykorzystała jego zdziwienie. Po kilku ciosach leżał na ziemi nieprzytomny. W międzyczasie Max, Michael i Isabel poradzili sobie z pozostałą dwójką, wcześniej pozbawiając ich broni niezbyt ludzkimi metodami.
Trzy osoby leżały nieprzytomne na ziemi.
— Kim wy u diabła jesteście?- padło pytanie z ust Seana.
Liz stała, patrząc na niego. Na jej twarzy było widać wahanie. Po chwili przerodziło się ono w zdecydowanie.
— Zadzwońcie po Keva, a potem po szeryfa.- wyciągnęła przed siebie rękę.
Jedna z desek leżących na ziemi uderzyła w kark Seana.
Liz i Kevin ponownie spacerują po parku.
— Mogłaś to zrobić sama. Nie potrzebowałaś mnie.
— Tłumaczyłam ci. Nie jestem jeszcze gotowa. Nie wiem czy kiedykolwiek będę. Zmieńmy temat.
— Załatwiłem Seana.
— Co?!
— Wysłałem go do Albuquerque. Ma pracę i lokum. Przy tobie prędzej czy później zostanę świętym.
Pokój Liz. Ona siedzi na łóżku i patrzy przed siebie nic nie widzącym wzrokiem. Max otwiera okno, wchodzi i siada koło niej.
— Jak to jest?
— Co?
— Być świeżo upieczonym kosmitą.
— Przytul mnie.
Większa ilość próśb nie była potrzebna.
Mieszkanie Kala.
— Dlaczego nie przyszliście do mnie?!- Kal ze słabnącym spokojem słuchał opowieści Michaela i Maxa.
— Myślałem, że załatwimy to sami.- Max nie mówi tego zbyt pewnie.
— Sami?! Gdybyś miał zajmować się takimi sprawami sam byłbym bezrobotny.
— Wiecie co?- przerywa im Michael.
— Co tym razem?- Kal jest wściekły.
— Ciekawe co z właścicielem tej skóry.- po słowach Michaela w pokoju zapada na pewien czas cisza.
Koniec części szesnastej.