age

Nie potrafię rezygnować (15)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Nie potrafię rezygnować
(część czternasta)
Przebudzenie(2)
Kosmiczny amok


Co się teraz stanie?
Czy to ważne?
Przecież taką decyzję podejmuje się tylko raz.
Ona obowiązuje zawsze i wszędzie


Jest wiele historii o duchach. Ich obecność wyjaśnia się różnie, często tym, że mają coś jeszcze do zrobienia. Tylko czy musi to być coś wielkiego, jakiś wiekopomny czyn na miarę najsłynniejszych postaci historii? A gdyby chodziło o jedno spojrzenie, o jedną chwilę jasności, by potem przeszłość znów mogła zatonąć w mroku zapomnienia.


Późne popołudnie. Max właśnie kończył pracę. Zamknął swój plecak i odwrócił się w stronę wyjścia. Przed nim, w niewielkiej odległości stała Ellis. Zaskoczony wpatrywał się w nią przez chwilę, stojąc bez ruchu. Na jej twarzy igrał uśmieszek. Wyglądała jakby coś planowała i nie mogła doczekać się spełnienia swojego zamiaru. Ocknął się po krótkiej chwili.

— Co ty tu robisz?

— Nawet się nie przywitasz?- zaczęła wolno chodzić po pomieszczeniu. Dopiero teraz zauważył, że trzyma coś w ręku. Kryształ w kształcie graniastosłupa(wysokość= 12cm, podstawa- kwadrat o boku= 1cm). Czarny. Takiej czerni nie widział od dawna. Obracała kryształ w ręku, a on miał wrażenie jakby tonął w tej czerni. Zatrzymała się w pewnej odległości przed nim.- Czas się zabawić.- powiedziała cicho z jeszcze bardziej wyzywającym uśmieszkiem. Z kryształem coś się działo. Nie widział tego, ale czuł to całym sobą, tak jakby coś działo się w nim.

— Ellis?!- w przebłysku świadomości usłyszał głos Brodiego.
Kiedy ocknął się ponownie wychodził z Centrum Ufologicznego i widział szyld z napisem Crashdown. Wszystko pochłonęła ciemność, a wśród niej tylko jeden promyk światła- ona.


Ian Etherington spędzał jak zwykle czas samotnie w domu, albo raczej jak zawsze wydawało mu się, że jest sam. W pewnej chwili dwie osoby znajdujące się w pokoju poczuły znajomą siłę.


Rozejrzał się po ulicy. Wiedział, że to Ziemia, choć wiele się tu zmieniło od jego ostatniego pobytu na tej planecie. Ludzie ubierali się inaczej. Przyjrzał się sobie.

— Ciekawe jak wygląda to ciało, w którym teraz jestem.- przemknęło mu przez myśl.
Cały czas szedł jasno wyznaczoną drogą. Kierowało nim coś wewnątrz, choć nie wiedział co to takiego. Doszedł do drabiny. Wszedł po niej. Stanął na balkonie. Czuł, że okno przyciąga go z niewiarygodna siłą. Pochylił się by w nie zajrzeć. Gdy napotkał jej spojrzenie wiedział, że nie będzie potrafił z niej zrezygnować.


Kiedy spojrzała w okno wiedziała, że zaraz zobaczy jego twarz. Jednak to co po chwili zobaczyła w jego oczach bynajmniej nie było tym czego się spodziewała. Ten kto tam stał wyglądał jak Max, ale... I nagle było już tylko to "ale". Nic więcej nie zostało.

— Nic? Nie teraz to już nie mogło być nic.- głos z wewnątrz obudził ją z letargu, w który wydawała się zapadać.


Patrzyła na niego. To co zobaczył w jej wzroku dało mu satysfakcję, choć było w tym coś jeszcze. Radość? Szczęście? I nagle to minęło. Patrzyła na niego, ale nie widziała tylko jego. Tylko, że on nie potrafił się dzielić.


W pokoju rozległ się dźwięk otwieranego okna. Zadźwięczał w ich uszach, można powiedzieć, że zupełnie bezdźwięcznie. Wszedł. Jak w transie podszedł do niej. Chciał... Właśnie. Czego chciał? Jej. Ale czy tylko? Jest tu przecież z jakiegoś powodu.

— Nevada.- wypowiedziały jego usta, choć myśli nadal były skupione na niej.

— Co takiego?- spytała i nagle stała się dla niego całkiem materialna, rzeczywista. Tak jakby wcześniej nie zwrócił uwagi na te jej cechy.

— Kim ty jesteś?- jego głos był cichy, opanowany i przeszywał jak sztylet. Złapał ją za ramiona i potrząsnął.- Kim?

— Puść mnie.- starała się opanować siebie, te dziwaczne i poplątane, a jednocześnie zupełnie jasne, przejrzyste i naturalne(naturalne?) uczucia do niego. Wiedziała, że nie może krzyczeć. Na zewnątrz byli jej rodzice, Zack... to o nich musiała teraz myśleć. Próbowała się uwolnić z uścisku jego silnych rąk. W efekcie krótkiej szamotaniny znaleźli się na podłodze. On na niej, ona pod nim. Chwilę zajęło im obojgu skupienie się na całej tej sytuacji.

— Kim jesteś?- powtórzył.

— A ty? I co z Maxem?- na dźwięk tego imienia coś zabłysło w jego oczach. Nienawiść? Wściekłość? Nie potrafiła określić. Zamiast tego zepchnęła go z siebie i starała się wstać. Gdy znalazła się na nogach już ją trzymał.

— Jedziemy do Nevady.- powiedział po chwili głosem nie znoszącym sprzeciwu. I nagle zobaczyła w jego oczach coś co było tam od początku, ale wcześniej tego nie zauważyła- ból, tak ogromny, że wręcz nie do opisania.

— Na dole jest samochód.- usłyszała swój głos.
Okno. Balkon. Drabina. Ulica. Kilkoro spoglądających na nich dziwnie ludzi i jeep.


Zack pochylał się nad kartką, jednak obrazy nie nadchodziły. Zaczynało go to już irytować, gdy medalion, który nosił na szyi zaczął się świecić. Ogarnęło go nieznane mu dotąd uczucie. Chciał je przelać na kartkę, jednak efekt okazał się niezrozumiały. Całą kartkę zamalował na czarno z wyjątkiem jej środka, w którym jasnym kolorem namalował małe światełko, od którego odchodziły nikłe promienie. Wziął kartkę i ruszył do Liz. Tylko ona mogła mu wyjaśnić co to znaczy. Liz nie było w jej pokoju. Panowała w nim zimna pustka.

Ellis pozbyła się Brodiego dopiero, gdy ktoś przyszedł do niego. Wyszła na ulicę. Była pewna, że już go tam nie zobaczy. Myliła się. Szedł w stronę jeepa. Nie był sam.

— Lepiej będzie się zmyć.


Mniej więcej w tym samym czasie Kaly i Sean szli do Crashdown. W pewnym momencie Kaly zauważył, że Sean go nie słucha. Podążył za jego wzrokiem.

— Dobra stary lubię cię więc powiem to od razu. Za wysokie progi. Wiem coś o tym.

— Ty i Liz?

— Owszem. Dawno temu. Licząc tempo w jakim żyjemy.- ostatnie zdanie dodał w duchu.

— A po tobie był Evans?

— W międzyczasie też.


Crashdown. Okolice kuchni.

— Dwa Latające Spodki.- mówi Maria.- I jak?

— Co?

— Jak ci się żyje ze świadomością, że masz rodzinę?

— Wcześniej też ją miałem.

— Mam na myśli ziemską rodzinę.

— A od kiedy jesteś kosmitką?

— Michael....

— Dwa Latające Spodki.


Przy jednym ze stolików.

— Nie zamierzasz sobie odpuścić.- stwierdził Alex, tracąc resztki nadziei.

— To moja wina. Gdybym coś zrobiła, wcześniej zauważyła...- Isabel kontynuowała głośno swoje rozmyślania.

— Jeszcze trochę i pomyślę, że coś do niego czułaś.

— Tak samo było wtedy, kiedy Tess...- przerwała i spojrzała się na niego.- Przepraszam. Mówiłeś coś?

— Nie. Nic.- uśmiechnął się do niej.- Idziemy.

— Dokąd?

— Zobaczyć gwiazdy.

— Nie jest za wcześnie?

— Zadajesz stanowczo za dużo pytań.


Dwie godziny później. Ruch w Crashdown zelżał. Było już prawie pusto. Maria i Michael są przy ladzie. Przyszedł Sean.

— Znowu. Nie poddajesz się.- Maria bez oporów ujawniła swój zachwyt.

— Jak zwykle miła, dobra, delikatna. Guerin, a może tak przejdziesz się do kuchni i zrobisz trochę frytek.

— De Luca, a może...- pohamował się w ostatniej chwili, albo raczej wpadł na lepszy pomysł.- Znasz już Zacka?


Nie potrafiła określić ile godzin już jechali. Patrzyła na drogę nie widząc w niej nic poza odległością od jej promyka szczęścia. Wiedziała, że tak musi być. Nie rozumiała jednak dlaczego. Teraz tu było jej miejsce, jej obowiązek, ale serce się rozdarło. Spojrzała na niego. Spokojny, opanowany i zimny. Taki się wydawał i coś jej mówiło, że taki potrafi być.


Widział jej spojrzenie. Nie do końca potrafił je jednak odczytać. Wiedział co myśli o nim, ale chwilami była odległa. Coś, a raczej ktoś trzymał ją dalej tam, w tym przeklętym miasteczku. I nagle sam przestał myśleć o tym co było tutaj. Cofnął się myślami do tamtych lat, które już nigdy nie wrócą. Przypomniał sobie ją. Jej uśmiech, siłę, determinację w dążeniu do celu. Budziła tyle różnych uczuć. Strach w tych, którzy się jej sprzeciwiali. Szacunek w tych, którzy mogli tylko marzyć o jej potędze. Nienawiść... Nienawidziła ją większość jej najbliższego otoczenia, a on... kochał ją, pragnął jej i zrobiłby wszystko, by mieć ją tylko dla siebie. Tylko, że ona nie mogła być tylko jego. Zanim zdążył nacieszyć się jej obecnością uciekała myślami do... nich.


Crashdown. Tuż przez zamknięciem. Zostali tylko Maria i Michael. Do ich stolika podchodzi Zack. Układa ręce na stole, kładzie na nich brodę i oświadcza:

— Nie ma ich.

— Kogo?- Michael wykazuje średnie zainteresowanie.

— Liz i Maxa. Zniknęli.

— A nie mówili, że idą do kina?- Maria mówi pierwszą rzecz jaka jej przyjdzie do głowy.

— Nie ma ich w kinie.

— Jeśli powiedzieli, że idą do kina to znaczy, że są na skałach.- kontynuuje Maria.

— Nie ma ich na skałach.


Bez słowa zatrzymał się przed jakimś tanim motelem. Bez słowa wysiedli z samochodu. Dopiero w rozmowie z portierem powiedział kilka słów. Ona nadal milczała. Jeśli jej przypuszczenia okażą się słuszne to czekają ją poważne kłopoty. Z logicznego punktu widzenia należało zastanowić się czy to sytuacja tymczasowa, czy też Max... Serce twardo obstawało po jego stronie, ale co jeśli... Nie znała przyczyny tego wszystkiego. Nie wiedziała jak to zmienić. Nie chciała tu zostać, czy jechać dalej, ale jeśli teraz go zostawi...Weszli do pokoju. I nagle poczuła ogarniającą ją wściekłość. Niepohamowaną, nawet nie do końca uzasadnioną, chociaż... odebrano jej kogoś na kim tak bardzo jej zależało. Może już go nie odzyskać. I wtedy przeszła przez jej głowę dziwna myśl.

— Nevada!

— Co?- wyrwała go z jego wspomnień.

— Mówiłeś, że jedziemy do Nevady, ale to nie jest droga do niej.

— Zatrzymamy się w Phoenix.- oświadczył tonem, który jego zdaniem kończył tę rozmowę, ale było to tylko jego zdanie.

— A jeśli nie zechcę jechać?

— A nie zechcesz?- uśmiechnął się i spojrzał w stronę okna. Stał plecami do niej.
Liz zauważyła na stoliku mały nożyk.


Poczuł coś dziwnego chwilę po tym jak przestał odczuwać jej spojrzenie na swoim karku. Odwrócił się. Ona cofnęła wzrok. Nie zdążył. Nie odczytał tego co mówiły jej oczy.


Mieszkanie Kala. Obecni: Zack, Maria, Michael, Isabel, Alex, Kaly, Kal, Derila, Selma i Leni. Tłoczno tu. Jedni mówią przez drugich. Trudno określić kto i co.

— Nie ma ich drugi dzień.

— Normalnie, gdy znikają razem nie warto się martwić, ale tym razem...

— Ustalmy kiedy widzieliśmy ich po raz ostatni.

— Wczoraj.- odpowiada dziewięć głosów.

— Gdzie?

— Przed Crashdown. W szkole. W domu.- padają odpowiedzi.

— Co się mogło stać?

— Gdzie mogli pojechać?

— Czy ktoś może powiedzieć coś sensownego?- przerywa Kal.

— Mój amulet świecił.- mówi Zack, który do tej pory milczał.


Kevin wszedł do pokoju Elizabeth. Za późno dowiedział się, że Ellis wróciła.

— Nawalanie to chyba moja specjalność.


Gdy dotarli do Phoenix miała wrażenie, że to trwa już tydzień , choć minęły dopiero dwa dni. A co on zrobił? Zatrzymał jeepa w jakieś bliżej nie określonej części miasta i wyszedł. Siedziała tam dobre pół godziny zanim wrócił.

— I dlaczego do************ nie wyszłam z tego głupiego samochodu?- pomyślała.
Nagle w jej głowie zabrzmiało jego pytanie z motelu.


Wrócił wściekły. Na tej planecie stanowczo za dużo się zmieniło. W tych warunkach miną wieki zanim znajdzie to co tu zostawił, a właściwie kogoś kogo tu zostawił. Zostało tak niewiele czasu, a przecież dał słowo. Obiecał jej, choć ona już nie słyszała jego obietnicy.


Następne dni podróży wykończyły ją zupełnie. Prawie nie spała i nie jadła, a to nie ułatwiało jej z kolei myślenia nad rozwiązaniem tej sytuacji. Czekanie na to aż pozna cel tej podróży w najbardziej oczywisty sposób z każdą godziną wydawało się bardziej bezsensowne.

— Łatwiej będzie jeśli mi powiesz.- spróbowała.

— Co takiego?- nadal patrzył przed siebie przynajmniej teoretycznie poświęcając jej minimum swej uwagi.

— Nie jestem ślepa. Znasz Ziemię jako tako, albo raczej jak ktoś kto był tu dawno temu.- przerwała, lecz skoro milczał podjęła znowu.- Skoro już tu jestem mogłabym się do czegoś przydać.- znów odpowiedzią było milczenie.


Nie tylko nie jest ślepa. Nie jest też głupia. I ma rację. Może mi pomóc. Znała tę hybrydę. Może wiedzieć coś o...

— Nevada.- jej głos znów przerwał ciszę.- Wyżyny, Kordyliery, rozległe pustynie i półpustynie. Bo chyba nie chodzi ci o światową stolicę hazardu. Ostatecznie już ją minęliśmy. No dobrze. Nie potrzebuję twojej pomocy. Sama odgadnę co jest celem tej idiotycznej eskapady. Pomyślmy. Kolejne miasteczko Skórów? Nie. To coś ukrytego. Jakiś przedmiot? Nie. Nie starałbyś się tak bardzo gdyby chodziło o jakiś przedmiot. Granolith zostawiliśmy za sobą.- gwałtownie zahamował. W jej uszy wdarł się okropny pisk opon. Uśmiechnęła się pod nosem. Teraz już wiedziała z kim ma do czynienia.


Wie więcej niż myślałem. Nie był chyba na tyle głupi by zdradzić to zwykłej Ziemiance. Ten jej uśmiech, sposób bycia... Wtedy w pokoju...

— Nie.- otrząsnął się z tych myśli.- To niedorzeczne.


Jak? Istniało kilka możliwości, ale wiedziała, że w tym przypadku należy brać pod uwagę tylko jedną. Kto? Jak wrócę do Roswell to lepiej dla niej, żeby już jej tam nie było. Tylko jak to cofnąć żeby Maxowi nic się nie stało. Mózg – ludzki czy kosmiczny to zawsze bardzo wrażliwe "urządzenie".

— Statek. Jacy wy kosmici jesteście mało oryginalni.- już te słowa ledwo do niego dotarły. Znów opanowały go wspomnienia.
Otworzył drzwi do głównej sali. Włączył oświetlanie. Była piękna, silna i prawdą jest, że jeśli tylko chciała potrafiła z nim zrobić co chciała. Jednak ich wzajemna zależność była bronią obosieczną. Uśmiech wypłynął na jego twarz na wspomnienie ich pierwszego spotkania. Mieli po kilka lat. Byli dziećmi. Jej los nie oszczędzał jednak niczego. Widziała już przelaną krew, zniszczenie. Zło w jego najczystszej postaci. I mimo to wniosła w jego życie coś czego do tej pory nie znał- prawdziwe szczęście.


To co ukazało się jej oczom było naprawdę niewiarygodne. Armia. Ci żołnierze nadal istnieli. Tylko jak? Przypominało to trochę sposób przechowywania powłok u Skórów, ale było inne, doskonalsze. Oni tam byli, żyli. Uśpieni. Ta technika nie przypominała niczego co widziała do tej pory.


Pamiętał jej śmierć. Nigdy przez myśl mu nie przeszło, że może jej kiedyś zabraknąć. Zawsze byli razem, zawsze mieli być razem. Jej ostatnia myśl. Ich ostatnie połączenie. Jego dziecko. Ich dziecko. Ono miało umrzeć razem z nią? Dlaczego na to pozwoliła? Nie rozumiał, choć wiedział, że musiał istnieć jakiś powód. Jej laboratorium. Kiedy do niego wszedł "inkubator" z dzieckiem, z jego synem już czekał. Tym razem nie zamierzał jej zawieść. W chwili gdy umarła dał jej słowo.

— Zan.- gdy to imię zadźwięczało w jego uszach nie był pewien czy to złudzenie czy rzeczywistość.


Chwila nadeszła. Ostatnie spojrzenie. Na moment wszystko stało się takie proste. Chwila jasności dobiegła końca. Otchłań ciemności znów pochłonęła przeszłość.


Rwela weszła wraz z kilkoma innymi istotami na pokład statku. Dotarcie tutaj nie zajęło jej wiele czasu.

— Tak, to co widzisz jest prawdą.- powiedziała Liz, gdy Rwela z niedowierzaniem podeszła do tego co od razu przykuło jej uwagę.

— Jak?

— Chyba antarscy naukowcy dokonali więcej niż przypuszczałyśmy.- na jej twarzy pojawił się uśmiech.- Na szczęście mechanizm w komputerze był podobny do tego z Los Angeles. Obudzą się za kilka godzin. Poradzisz sobie?

— Tak? A ty?- spojrzała na nieprzytomne ciało pół metra dalej.

— Nic mu nie będzie, ale przydałaby mi się pomoc w załadowaniu go do jeepa.

— Ellis ma kryształ.

— Wiem.

— W sumie to już trzeci.

— Czwarty.- poprawiła Liz uśmiechając się jeszcze szerzej. Podeszła do samego środka pomieszczenia. Mechanizm został uruchomiony. Chwilę później w jej ręku znalazł się omawiany przedmiot.- Ona może być nie wiem jak dobra, ale ja i tak jestem najlepsza.

— Cóż za skromność. Jesteś w dobrym nastroju.- stwierdziła.

— Zaczynam wierzyć, że sobie poradzę, a poza tym wracam do domu.

— Z Zanem.

— Z Maxem.


Z daleka widziała już znak z napisem Roswell. Spojrzała w bok. Max nadal spał. Uśmiechnęła się na ten widok. Odzyskała swą największą siłę.


Następnego dnia. Crashdown. Przed otwarciem. Michael, Maria, Alex, Kaly i Leni siedzą przy jednym ze stolików i rozmawiają. Wchodzą Max i Isabel.

— Śpiący królewicz się obudził.- "wita" się Michael i natychmiast dostaje szturchańca od siedzącej obok Marii.

— Nie martw się, niewiele straciłeś.- mówi Alex.- Zack jak zwykle był mądrzejszy od nas. Maria i Michael kłócili się odrobinę rzadziej, a Isabel i ja... Radziliśmy sobie.

— Poza tym mój ojciec został przywrócony do obowiązków służbowych przy bliżej nieokreślonej pomocy.- dodał Kaly.
Za drzwiami od zaplecza Crashdown na twarzy Liz pojawia się uśmiech.

— Max stracił nie tylko to co działo się tutaj.- Isabel dostawia sobie krzesło i siada na nim.

— Jak to?- pyta Maria.

— On nie ma pojęcia co się działo przez ostatnie dni.

— Więc spytaj Liz.

— Liz?

— Przez ten cały czas byliście razem.


Na zapleczu.

— Cześć Elizabeth.

— Kev.- odwraca się do niego.- Już jej tu nie ma, prawda?

— Tak.

— Spokojnie. Wszystko w swoim czasie.


Mieszkanie Kala.

— Nic nikomu nie powiedziała.- stwierdził Kal.

— Co się mogło stać?- myśli na głos Derila.

— Jacy wy jesteście nudni.- Selma kiwa głową i wychodzi.


Liz zagląda przez uchylone drzwi do pokoju Zacka. Chłopiec ze spokojem rysuje, więc idzie do siebie. Czuje, że w pokoju nie jest sama, jednak żadna ze stron nie przerywa milczenia.


Po kilkunastu minutach jest już sama. Nie na długo. Drzwi jej pokoju otwierają się. Uśmiech powraca na jej twarz.


Koniec części czternastej.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część